Archiwum kategorii: Najnowsze wpisy

Nasze codzienne Valparaiso

W Valparaiso mieszkamy, pracujemy i po prostu je lubimy. Może przez to że jest pełne kontrastów, takie zaskakujące i nieprzewidywalne? No bo jest brudne i kolorowe, hałaśliwe i zadumane, zachwycające i odrzucające… po prostu żywy organizm, a nie jakaś lukrowana szopka dla turystów.  Valparaiso to nie typowe miasto do zwiedzania, z pięknymi pałacami i wypieszczonymi placami z równo przyciętym żywopłotem.  To miasto do kochania: do kłótni i miłości, do narzekania i zachwytu, takie po prostu latynoskie.

Od dwóch miesięcy naszym domem jest Placeres, dzielnica położona na jednym z czterdziestu pięciu (!) wzgórz, otaczających portowe centrum Valparaiso. Codzienny rytm wyznacza nam praca (Tomek z babcią na placu zabaw lub na plaży), a po południu wycieczki: a to przejechać się jedną z siedmiu kolejek szynowo-linowych, a to na targ rybny, a to oglądnąć rybaków przy pracy, a to poobserwować prace olbrzymiego portu kontenerowego. Nie zapominamy oczywiście o głaskaniu wszędobylskich, bardzo przyjaznych bezpańskich psów.

Poniżej parę zdjęć pokazujących urywki z naszego codziennego życia w tym chilijskim mieście. Zapraszamy do oglądania 🙂

 

Valparaiso i jego murale

Jeszcze nie widziałam miasta z tak autentycznie artystyczną duszą – nawet w biednych, brudnych i zaniedbanych zakątkach Valparaiso znajdziemy kolorowe murale. Wokół latają śmieci, szyba wybita, dach złatany kilkakrotnie różnymi skrawkami metalu, ale mural i kwiaty w ogródku muszą być. Tak tu już jest 🙂 Poniżej znajdziecie długaśną galerię z muralami, jak Wam się znudzi to przerwijcie. Przepraszam, ale w Valparaiso są ich tysiące, a my jesteśmy tu już prawie dwa miesiące więc trochę ich udało nam się już uchwycić…

 

Chile – kraj niebieskookich blondynek?!

Jest wieczór, zasiadasz na kanapie, włączasz film, a przed filmem wyświetla Ci się blok reklamowy: czarnoskóra kobieta kupuje tylko w Biedronce, czarnoskóry mężczyzna idzie po szybką pożyczkę do Kasy Stefczyka… zaraz, zaraz, czy coś tu nie pasuje? No NIE pasuje.

Wyobraźcie więc sobie nasze zdziwienie, kiedy z ekranu chilijskiego telewizora uśmiechają się do nas prawie tylko i wyłącznie wysokie blondynki o niebieskich oczach, karmiące jogurtami z owoców kaktusa małe „Helmuciki” 😐 Żadnych smagłych Jose Antonio Rodriguezów ani Marii Carmen Lucii!

Media chilijskie tłumaczą ten fakt „wysokimi aspiracjami Chilijczyków, dużo wyższymi niż w innych krajach Ameryki Południowej”. O co chodzi z tymi aspiracjami? Dlaczego w chilijskich mediach aż roi się od blondynek?

Odpowiedź jest boleśnie prosta: Chilijczycy, którym się dobrze powodzi mają blond włosy i niebieskie oczy, a żelazna zasada marketingu mówi: kupujemy nie produkt, ale to kim chcemy się stać, posiadając dany produkt. Chcesz być bogaty? Z dużym prawdopodobieństwem kupisz produkt reklamowany przez osobę, która kojarzy Ci się z dobrobytem.

No dobrze, to od razu nasuwa się kolejne pytanie: dlaczego osobom o europejskim typie urody wiedzie się w tym kraju lepiej? Niestety, klasa najbogatsza w Chile składa się, praktycznie wyłącznie, z osób o korzeniach europejskich, co przekłada się na ich wygląd (jasne włosy, biała skóra). Urodziłeś się biały – z dużym prawdopodobieństwem jesteś bogaty.  Urodziłeś się w którejś z niższych klas, to zapewne Twoja skóra ma śniady odcień, a szanse na wejście do klasy nabogatszych są praktycznie zerowe.

Klasa ta zdecydowanie odstaje od reszty społeczeństwa, a  różnica jest bardzo wyraźna – wartość współczynnika Giniego (określa nierównomierność w redystrybucji dochodów) jest tutaj wyższa niż dla Indii, czy Meksyku (!)

Wiele osób w Chile zdaje się nie dostrzegać  problemu, którego jednym z przejawów są właśnie reklamy wypełnione blondynkami. Jeden z chilijskich dziennikarzy zauważa z przekąsem: jestem przy kości i łysawy, dlaczego nie widzę osób reprezentujących mój typ urody w reklamach? To dyskryminacja!

Jakoś nie mogę zgodzić się z  tą opinią: co innego nie chcieć być łysym i grubym, a co innego nie chcieć mieć ciemniejszego koloru skóry!  Kolor skóry  nie powinien kojarzyć się odbiorcy z biedą czy bogactwem w demokratycznym, dobrze funkcjonującym społeczeństwie.  Jak dla mnie dziwaczny kanon tworzenia reklam w Chile to ekspresja głębszych problemów tego kraju, z nierównym podziałem PKB oraz istnieniem silnych barier wejścia do „białej” klasy najbogatszych na czele. Coś tu trzeba naprawić, Chile…

………………….

Źródła, z których korzystałam pisząc ten artykuł:

http://www.contactchile.cl/en/discover/the-chileans/latinos-blond.html

https://mba.americaeconomia.com/articulos/reportajes/publicidad-cuando-los-estereotipos-no-representan-la-region

http://www.elmostrador.cl/noticias/pais/2012/08/11/el-clasismo-en-chile-desde-la-colonia-hasta-el-capitalismo/

Trekking w sercu Andów (Parque Juncal)

Coś w ogóle nie wrzucam Wam na bloga Andów, trzeba to zmienić! Poniżej galeria z naszej wyprawy do Parque Juncal, położonego w samym sercu Andów (punkt wejścia do parku: 2500 m.n.p.m., najwyższe szczyty widoczne na zdjęciach 5 958 m.n.p.m.!!!).

Było tak pięknie, że aż chciało nam się płakać. Wiecie jak to jest jak się jest w górach, wokół nic tylko potęga natury….Człowiek chciałby stopić się z nią w jedność i zostać tam już na zawsze…

Krajobrazy bardzo przypominały nam te, których doświadczaliśmy w Kirgistanie. Nie myśleliśmy, że mając dziecko będziemy dalej mogli odwiedzać takie miejsca.  Na razie nic więcej nie piszę, zrobie osobny wpis o Parku i niezwykłych osobach które się nimi opiekują. Chłońcie piękno Andów!

Kaktusy

W Chile napotykamy mnóstwo kaktusów. Są wszędzie: w przydomowych ogródkach, nad morzem, a nawet wysoko w Andach w roli kosodrzewiny. Kaktusów życie nie rozpieszcza, ale nie poddają się –  połamane, podziurawione, dzielnie trwają. A nam, którzy mijamy je na trasie w górach, czy na spacerze brzegiem morza, dostarczają dużo radości 🙂 Zobaczcie galerię kaktusów poniżej!

Sanktuarium pingwinów na Isla Cachagua

Od kiedy przyjechaliśmy do Chile wiedzieliśmy, że chcemy je zobaczyć. Nie gdzieś w zoo, oddzielone szybą i ogrodzeniem, ale w naturalnym środowisku. Zabawnie człapiące na swoich dwóch nogo-płetwach PINGWINY.

I powiem Wam, że gdyby nie moja mama, to marzenie to pozostałoby niespełnione. A było to tak: w przewodniku wyczytaliśmy, że kilkadziesiat kilometrów na północ od Valparaiso znajduje się jedno z  najlepiej dostępnych skupisk pingwinów Humbolta i Magellana, Isla Cachagua.

Wyspa ta położona jest jedynie kilkanaście metrów od wybrzeża, a więc pingwiny może zobaczyć gołym okiem każdy przeciętny zjadacz chleba. Okazja to niesłychana, bo ceny rejsów wycieczkowych w Chile są dla nas zaporowo wysokie.

Szczęśliwy dotarliśmy do miejscowości Cachagua i szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę wybrzeża. Wyspa jest, pingwinów… NIE MA 🙁

zoom:

 

Nie zrażeni postanowiliśmy przejść się wybrzeżem, cały czas obserwując wyspę. Po dwóch godzinach marszu daliśmy spokój i postanowiliśmy wracać do domu, tym bardziej że moja zwichnięta kilka dni wcześniej kostka dawała o sobie znać. Moja mama od niechcenia wzięła jeszcze raz do ręki lornetkę i po raz setny przeczesała spojrzeniem wyspę:

…gdy nagle padły słowa na które tak długo czekaliśmy: „Pingwiny! Są!”. Zaczęliśmy wyrywać sobie lornetkę, no i rzeczywiście!

Żebyście widzieli nasz bieg! Podczas spaceru wzdłuż wybrzeża zdążyliśmy sporo oddalić się od wyspy, a chcieliśmy oczywiście pingwiny zobaczyć z jak najmniejszej odległości. Paweł z Tomkiem na barana przodem, za nim mama z lornetką w dłoni, a na końcu ja kuśtykając na obolałej nodze, a wszyscy sapiący i krzyczący „Pingwiny!”. Ludzie na plaży mieli ubaw 😀

Oto co zobaczyliśmy gdy dotarliśmy w pobliże wyspy:

Nakręciliśmy też mały filmik:

Na tle białej od ptasiego guano wyspie  czarne sylwetki pingwinów odcinały się wprost znakomicie 🙂  A wiecie jaka była moja pierwsza myśl, gdy je zobaczyłam? Że wyglądają strasznie śmiesznie gdy chodzą po lądzie, zupełnie jak  kuracjusze w Busko Zdroju, którzy postanowili zrobić sobie małą przechadzkę po obiedzie 😉

……………..

Tutaj gdzie mieszkamy, w środkowym Chile, można zaobserwować  maleńkie pingwiny Humbolta i Magellana, ale na końcowych krańcach kraju, przy Przylądku Horn, żyją również większe pingwiny maskowe oraz białobrewe:

Na świecie zostało już tylko kilkadziesiąt tysięcy pingwinów Humbolta, co czyni je najbardziej zagrożonym gatunkiem pingwina. Do tej sytuacji przyczyniają się zarówno rybołóstwo na skalę przemysłową, zmiany klimatyczne, jak i zagrożenie ze strony inwazyjnych gatunków. Dobrym przykładem jest wybudowanie przez ludzi betonowego molo dla jachtów, który połączył jedno z najważniejszych siedlisk pingwinów Humbolta z lądem. W ten sposób na wyspę przedostały się szczury, które wyjadają jaja pingwinów.

………….

Oprócz pingwinów, Cachaguę warto odwiedzić ze względu na przepiękną, mi osobiście przypominającą okolice norweskiego Nordkappu, ścieżkę nadoceanicznymi skałami z mini fiordami:

Podczas wędrówki wybrzeżem oprócz pingwinów oglądaliśmy również inne ptaki. Na filmie udało się nam uchwycić nurkującego pośród wzburzonych fal (najprawdopodobniej) kormorana peruwiańskiego, filmik tutaj.

Mamy nadzieję, że poczuliście choć trochę pingwiniej, oceanicznej atmosfery. Następny tekst, tym razem o osobliwościach podróży chilijskim transportem publicznym  już w tym tygodniu, zapraszamy do obserwowania naszego profilu na Fb, żeby być na bieżąco 🙂