Pożar
Tej nocy totalnie spanikowaliśmy. Spędziliśmy ją na campingu w Parku Kakadu, wszystko niby pięknie: prysznice, kuchnia, basen i w ogóle luksusy jak się patrzy 😉 Tylko tak trochę dziwnie, bo drzewa przylegające wprost do naszego kwartału, zupełnie spalone…Ale okej, mówimy sobie, wiemy, że w Australii ogień to rzecz zupełnie normalna, i że busz podpala się regularnie w celu uniknięcia wybuchu niekontrolowanego pożaru. Pewnie wypalili pas buszu wokół campingu, żeby właśnie sam się nie zrobił.
No więc jesteśmy spokojni, nadchodzi noc, jest około północy. Mamy kłaść się spać, patrzymy sobie jeszcze z Pawłem na pięknie rozgwieżdżone niebo. Mój rozmarzony wzrok przesuwa się z nieba na busz, a tam …
– Paweł, popatrz, ktoś się rozbił poza campingiem i pali ognisko. Prawdziwy buszman!
A Paweł na to po chwili milczenia:
– Hania, ale tam nie ma żadnego człowieka, to nie ognisko tylko pożar!
😮
Zaczynamy czujnie się rozglądać i dostrzegamy małe ogniki na prawo i na lewo od pierwszego punktu, jedne dalej, drugie bliżej, kilkanaście metrów od naszego namiotu. Biegniemy zgłosić fakt pracownikom kempingu, ale niestety o tej porze wszystko zamknięte, i recepcja, i bar. Idziemy od namiotu do namiotu, od kampera do kampera, ale … wszyscy śpią, kemping wygląda jak wymarły. Chwilę w głowie kołacze mi się absurdalna, gorączkowa myśl, że może wszyscy już uciekli, ale na szczęście w tym momencie Paweł słyszy chrapanie dochodzące z jednego z namiotów 😉 Uspokajamy się trochę. Ale mimo wszystko przenosimy namiot trochę w głąb kempingu, zdala od linii buszu. Nastawiamy budzik na za godzinę i – co robić
– idziemy spać.
Następnego dnia pracownik recepcji kryjąc uśmiech objaśnia nam, że takie „tlenie się” buszu, to w Australii rzecz naturalna i że najprawdopodobniej to strażnicy Parku podłożyli ogień. Profilaktycznie.
Później wyczytujemy jeszcze, że Aborygeni podpalają busz „od zawsze”. Nazywają to „cleaning up” – czyszczenie buszu. Stare, wyschnięte trawy i drzewa płoną, po dwóch-trzech miesiącach ustępując miejsca młodym, zielonym pędom, które … przyciągają zwierzęta.
W ten sposób Aborygeni zapewniali sobie pewną dostawę zwierzyny łownej. To nic innego niż świadomy, dobrze zaplanowana „uprawa” lasy: cykliczne wypalanie i przenoszenie się na tereny obfite w zwierzynę, gwarantowały brak konieczności ciągłego poszukiwania nowych terenów łowieckich i wędrówek na duże odległości.
To była prawdziwa australijska historia, zupełnie „downunder” tutaj, prawda?