Już wrzesień, lato się kończy, ale wiecie, że to tak naprawdę najlepszy czas na podróże do większości śródziemnomorskich destynacji? Upały się już skończyły, temperatura oscyluje wokół 20-25 stopni, więc w końcu można spokojnie zacząć zwiedzać i chodzić po górach. Dzisiaj chcemy Wam polecić wypad na drugą co do wielkości włoską wyspę – Sardynię.
Sardynia to jeden z typowych celów turystycznych Europejczyków: ciepło, śródziemnomorsko, blisko (2-3 godziny lotu z większości krajów naszego kontynentu) i można się tam dostać za przysłowiowy grosik (tanie linie lotnicze).
Ta wyspa, w odróżnieniu od innych typowych turystycznych destynacji, nadal daje wiele okazji do poznania codziennego życia jej mieszkańców: wystarczy wsiąść w autobus ( złapać stopa ;)) i udać się w głąb sardyńskiego lądu, aby odnaleźć jej przedturystyczne oblicze: zapyziałe miasteczka przylepione do górskich stoków, staruszkowie na przyzbach i stada kóz.
Sardynię warto również odwiedzić ze względu na baaardzo specyficzny i unikatowy na skalę światową śpiew polifoniczny, wykonywany przez tutejsze grupy śpiewacze (wpisany jest na listę dziedzictwa UNESCO). Jeden z solistów prowadzi główną melodię, a pozostali wtórują mu naśladując kozy i barany 😐 😀 Poniżej macie link do nagrania zespołu Tenore Supramonte Orgosolo, realizowanego w górach i jaskiniach Sardynii:
Tyle tytułem wstępu, ale w tym wpisie chcieliśmy Wam nie tylko przybliżyć uroki Sardynii, ale również ostrzec przed lekceważeniem jej górskiego interioru. My niestety jesteśmy świetnym przykładem jak NIE należy chodzić po górach Sardynii…
A było to tak: dojechaliśmy do Olieny, górskiego miasteczka wiszącego na zboczu jednej z gór pasma Supramonte
Przed wyruszeniem w góry, zaopatrzyliśmy się w mapę z oznaczonymi szlakami turystycznymi. Chcieliśmy przejść z Olieny do znajdujących się po przeciwnej stronie masywu górskiego jaskiń Monte Tiscali. Ponieważ znakowanego szlaku w pożądanym przez nas kierunku nie odnaleźliśmy, spojrzeliśmy na trasy OpenStreetMaps. No i tam (niestety!) zobaczyliśmy, że ktoś wyznaczył i przeszedł dokładnie tę trasę, którą chcieliśmy zrealizować. Na początku było świetnie: tylko górska przyroda i my: wyschnięte kaniony, masywne ściany skalne i ani jednego turysty.
Ale w pewnym momencie ścieżka…zanikła.
Nie chcieliśmy wracać, a na OpenStreetMaps zobaczliśmy, że trasa trawersuje pobliskie zbocze i schodzi nim na zielony płaskowyż. Wydawało się, że godzina, góra dwie i będziemy na dole. Niestety: ścieżka okazała się sypka i wąska: z jednej strony przepaść, a z drugiej pionowa ściana. Nasze załadowane górskie plecaki nie pomagały w utrzymaniu równowagi. Krok za krokiem, po około czterech godzinach udało nam się zejść na płaskowyż – poniżej widok z płaskowyżu na naszą trasę:
Tam przenocowaliśmy. Rano mieliśmy ze sobą już tylko 0,5 litra wody, ale nie przejmowaliśmy się tym, bo przecież „zeszliśmy z gór”, rzut beretem przechodzi znakowany szlak turystyczny, a według mapy całej trasy do drogi publicznej zostały nam jakieś dwie godziny. NIC bardziej mylnego moi drodzy 🙁 Zapomnieliśmy, jak słabo oznaczone potrafią być szlaki na południu Europy. W końcu znaleźliśmy ścieżkę (!)
i szlak – na zdjęciu widać dlaczego łatwo było go przeoczyć:
My na pierwsze z oznaczeń natrafiliśmy po dwóch godzinach błądzenia, choć miało nam to zająć około 15 minut… Mimo września, słońce nadal mocno prażyło, a nam skończył się zapas wody. Zasięgu telefonicznego nadal brak. Po tym, jak znaleźliśmy pierwszy znak szlaku na kamieniu też nie było łatwo – szukanie kolejnych oznaczeń było zadaniem karkołomnym, a ścieżek wydeptanych przez pasące się stada kóz było przynajmniej kilkanaście. Każda z nich mogła być naszym szlakiem. Tak więc kolejne kilka godzin spędziliśmy błądząc po dzikim oliwkowym lesie, napotykając kozy, ale ani jednego człowieka:
W końcu, wycieńczeni, dotarliśmy jakimś cudem do jezdnej drogi: w pyle zobaczyliśmy odciśnięte ślady opon samochodowych. Byliśmy uratowani!
Udało nam się, ale mogło być różnie. Mieliśmy mapę, kompas i świetny zmysł orientacyjny Pawła, a mimo tego trasa okazała się niebezpieczna. Tak to w górach bywa, więc to co możemy Wam (i sobie) na przyszłe wędrówki po górskich bezdrożach doradzić to:
…NIEZBĘDNIK GÓRSKIEJ WYCIECZKI NA POŁUDNIU EUROPY….
Wybierając się na górską wycieczkę do jednego z krajów południowej Europy pamiętajcie, że:
- Z dużym prawdopodobieństwem traficie na bardzo słabe oznaczenia szlaków: niezwykle skąpe i słabo widoczne, a ich stan rzadko kontrolowany.
- Wasza wycieczka może się przedłużyć: bierzcie dwukrotnie większy zapas wody niż potrzebujecie. Wody mieliśmy tylko i dokładnie tyle ile trzeba na kilkugodzinną wycieczkę, a okazało się, że w górach Sardynii przyszło nam spędzić prawie dwa pełne dni.
- Na południu Europy po upalnym lecie, po górskich strumieniach pozostaje jedynie piach i kamienie – nie ma możliwości uzupełnienia zapasów na miejscu, mimo zaznaczonych strumieni na mapie!
- Zapomnijcie o zasięgu komórkowym – pomocy nie wezwiecie; warto więc zaopatrzyć się w race/flary alarmowe: wiele nie ważą ani nie kosztują, a mogą uratować Wam życie.
………………………………………………………………………………………………………………
A Wy co byście dodali do tej listy? Jesteśmy pewni, że macie swoje własne, cenne doświadczenia. Koniecznie napiszcie Wasze porady w komentarzach, dzięki!