W Valparaiso mieszkamy, pracujemy i po prostu je lubimy. Może przez to że jest pełne kontrastów, takie zaskakujące i nieprzewidywalne? No bo jest brudne i kolorowe, hałaśliwe i zadumane, zachwycające i odrzucające… po prostu żywy organizm, a nie jakaś lukrowana szopka dla turystów. Valparaiso to nie typowe miasto do zwiedzania, z pięknymi pałacami i wypieszczonymi placami z równo przyciętym żywopłotem. To miasto do kochania: do kłótni i miłości, do narzekania i zachwytu, takie po prostu latynoskie.
Od dwóch miesięcy naszym domem jest Placeres, dzielnica położona na jednym z czterdziestu pięciu (!) wzgórz, otaczających portowe centrum Valparaiso. Codzienny rytm wyznacza nam praca (Tomek z babcią na placu zabaw lub na plaży), a po południu wycieczki: a to przejechać się jedną z siedmiu kolejek szynowo-linowych, a to na targ rybny, a to oglądnąć rybaków przy pracy, a to poobserwować prace olbrzymiego portu kontenerowego. Nie zapominamy oczywiście o głaskaniu wszędobylskich, bardzo przyjaznych bezpańskich psów.
Poniżej parę zdjęć pokazujących urywki z naszego codziennego życia w tym chilijskim mieście. Zapraszamy do oglądania 🙂