Dyskretny urok chilijskich autobusów

Już po po pierwszym zetknięciu się z chilijskim transportem publicznym mojej mamie nasunęło się podobieństwo do podróżowania po Polsce w czasach komuny: „O, pamiętam jak nigdy nie spieszyłam się na autobus, bo i tak nie było wiadomo kiedy przyjedzie”. Haha, bienvenidos en Chile.

Znalezienie informacji w internecie o tym, dokąd można dojechać z głównego dworca autobusowego Valparaiso, drugiego co do wielkości miasta Chile jest niemożliwe.  W podróż wybieramy się więc jak większość Chilijczyków – ustawiamy się na przystanku przy głównej drodze wylotowej w kierunku nas interesującym i …łapiemy.

Mam tu na myśli dosłowne „łapiemy”, bo na przystankach nie znajdziemy rozkładów autobusów (zarówno miejskich jak i międzymiastowych), więc i tak nie wiadomo co kiedy pojedzie. Czasem poczekasz 5 minut, a czasem godzinę.

Na przystankach są za to ławki, ale służą raczej ozdobie, bo i tak nikt z nich niekorzysta – przecież trzeba stać i wypatrywać swojego autobusu 😉 Wychodzimy kilkanaście metrów przed przystanek autobusowy i usilnie wypatrujemy. Słońce świeci, tabliczki z nazwami miejscowości docelowych małe, więc zabawa dodatkowo utrudniona. W końcu się udaje, a nasze wysiłki zostają mile nagrodzone: ceny transportu publicznego w Chile są naprawdę w porządku, przykładowo za trasę 50 km zapłacimy ok. 10 zł.

Sama podróż autobusem to niezła frajda: muzyka latynoska leci na pełnej głośności, kierowca rozklekotanym miejskim autobusem rozwija prędkość 70 km, starając się wypchnąć zatłoczony pojazd po ostrych serpentynach, a drzwi otwierają się na długo przed zatrzymaniem, także można poczuć wiatr we włosach 😀

Ah no i ten wiatr można poczuć bardzo często, bo autobus zatrzymuje się w dowolnym wskazanym przez pasażera miejscu, choćby było ono oddalone od poprzedniego o 50 metrów. Co ciekawe, napis w autobusie mówi zupełnie co innego…

„Autobus zatrzymuje się wyłącznie na wyznaczonych przystankach” głosi dumnie napis umieszczony nad głową kierowcy. Autobusy w Chile to po prostu takie tanie taksówki, fajnie jakby takie coś działało w Polsce. Chociaż pewnie wtedy  nikt by nie wywieszał rozkładów jazdy, bo wysiadanie co pięć minut mocno zaburza czas przejazdu…

Na koniec jeszcze jedno ciekawe, choć małe przyjemne zjawisko: wracając w sobotni wieczór z Santiago do Valparaiso okazało się, że ceny biletów poszybowały z 3 000 do 7 000 CPL :O Gdy zdziwiona zapytałam w okienku dlaczego tak drogo, Pani grzecznie odpowiedziała, że przecież dużo ludzi chce dzisiaj jechać, więc się cena dostosowała 😐 No tak, ja i te moje europejskie przyzwyczajenia… przecież nie przyjechaliśmy na koniec świata po to, żeby było jak w Polsce 😉

 

czyli opowieści z miejsc niezwykłych